sobota, 20 lipca 2013

Nadzieja jest dobrym śniadaniem, lecz kiepską wieczerzą.


Pascal Blanc
pretendent do tronu

Ze słońca szydzi księżycem się brzydzi, dziecię napojone wilczym mlekiem krwią niewinnych odurzony. Matka ziemia nieśmiało upomina się o jego grzeszne ciało - chodź, ukoję Twój ból w mych ramionach odegnam w niepamięć rozczarowania. Lecz ja nowym piastunkom posłuszny, dopóty księżyc i słońce się nie spalą trwać będę. Sternik na morzu żądz, ciało me wcieleniem koczowniczych przodków.Błękitna krew okadzona parą z wilczych pysków. Owoc rozsądku i ludzkiej ułomności. Jednak geny zdołały wywyższyć mnie ponad plastyczną glinę, podatną na czas. Na piedestale siebie stawiam, poza sobą bacząc jedynie na pobratymców. Całą wieczność z krwią na ustach, przywłaszczając sobie cudze. Z darowanych mi przekleństw spijam najsłodsze soki. Któż mi świadkiem, któż może mnie osądzić? Sam sobie przeto byłem katem, śmierć przekuwając w wieczne życie.

Obfite pokłady matczynej miłości nie pozwoliły powić jej silnych, różowiutkich potomków, którzy pierwszym krzykiem poza łonem matki obwieszczaliby światu swe niezachwiane jestestwo. Ma matula, jak i wszystek krew jej krwi, zbyt długo kotłując się we własnej, sprowadzała na świat słabowitych, chorych, niegodnych przeżycia jednej nocy. Dzieciątka przekłuwano, palono z konieczności, litości. Wznoszono modły bladej orędowniczce na nieboskłonie w przeświadczeniu, że oto ich opiekunka postanowiła poddać ich próbie. Ranny człowiek w strojnych szatach, półprzytomnie wędrując na ich ziemie, okazał się odpowiedzią.

Wyzwoliłem się z okowów pierwotnej natury, nowe dary okupując krwią trójcy wokół mnie zgromadzonej.
Chciwą dłonią, łaknącą spokoju, a kierowaną wolą mego stworzyciela przywłaszczyłem sobie parę serc.
Mnie przeznaczony noworodek powity tej pełni, wyrwany z łona Bogu ducha winnej kobiety. Zły czas, złe miejsce przywiodło ją w ramiona chciwej czarownicy. Oderwane od matczynej piersi skonało pod naporem mego ostrza. Zostawiając za sobą krwawy szlak, wznosząc wzrok ku wschodzącemu słońcu przebiłem zbrukanym sztyletem swe dogorywające trzewia. Słońce wspinające się na zenit obwieszczało me rychłe odrodzenie...złoty środek tajemnicą mego bytu.
______________________________________________________________________________
[Witam serdecznie, karta dość zagadkowa i krótka, lecz nie wypadało dłużej zwlekać z opublikowaniem jej. Do osobnej zakładki trafi jeszcze historia, która powinna sporo wyjaśnić.]

2 komentarze:

  1. [Ah, ktoś się zgłasza! Bardzo chętnie. Rodzina Blanc'ów, a tym bardziej pretendent do tronu. Czarny Ptak będzie miał nie lada zagadkę do rozwiązania. Jakieś Asy? Jest przecież tylko kucharzem, więc w sumie rozmowy można zawiązać w wielu miejscach. Możesz oczywiście zacząć. Tak, jestem złą osóbką, wybacz.]

    Lonan

    OdpowiedzUsuń
  2. [Przepraszam za milczenie, trochę się nazbierało zaległości i trzeba było je nadrobić. Ale już jestem. Myślę iż spróbuję jakoś rozwinąć pomysł numer jeden, skoro nim tak hojnie sypnęłaś :D Na plan numer dwa nadejdzie jeszcze czas >D]

    Skąd miał wiedzieć na wielką Dagdę, iż akurat wielki pretendent do tronu, będzie miał uczulenie na werbenę. Najgorszy fakt jest ten, iż nie może sam na oczy tego zobaczyć i stwierdzić czy jest „aż” tak źle jak mówią służki. Oczywiście, One same nie wiedzą co jest jaśnie Panu, ale wiadomo iż Panicz Pascal kaszle i zrobił się czerwony. Warknął coś pod nosem, o mało nie rzucając kociołkiem który przenosił znad pełnego ognia. Należy to teraz szybko odkręcić. Powątpiewał aby którykolwiek z ucztujących, miał chociażby najmniejsze pojęcie na temat ziół i ich działań. Tego uczyli w Revadianie, a nie tutaj. Spojrzał na desery mrużąc przy tym oczy. Mógłby podać je osobiście. Zazwyczaj tak się robi, chociaż On nigdy tego nie zrobił i co prawda, nie miał takowego zamiaru. Jednakże, jak widać, cały wszechświat był przeciwko jego planom, co do jak najmniejszego rzucania się w oczy. Zabrał się za wykańczanie deserów, mamrocząc pod nosem.
    - Ale będzie zabawa…
    Przemyślał swoje położenie jak i plan jeszcze z sześć razy, za nim służki weszły, aby zabrać ostatnie przysmaki, koronujące kolację. Lonan podszedł do nich, i sam wziął tacę z deserami. Omiótł je swoim stalowym spojrzeniem i odparł z delikatnym uśmiechem.
    - Pomogę w uwieńczeniu tej biesiady. Podam każdej z was naczynie i po kolei zaniesiecie je gościom. – powiedziawszy ruszył przodem, nie chcąc zostać zatrzymanym. Wszedł na salę, od razu kierując wzrok na nieszczęsnego biedaka, co mu werbena zaszkodziła. Delikatnie się uśmiechając podawał kolejno służkom półmiski. Dokładnie wiedział iż ten jeden, jest wręcz specjalny tylko dla jednej osoby. Musiał mieć nad wszystkim kontrolę i pilnować aby deser trafił do odpowiedniej osoby. Miał nadzieję iż Pascal dobrze przyjmie te lekkie antidotum. Co prawda, może mu się zasłabnąć, ale wtedy można go oddelegować do jednego z pokoi. A wtedy, można go spokojnie wypytać a On nie będzie o niczym pamiętał. Nie żeby Lonan był złośliwy, czy coś. Ale jakoś niby przypadkiem dolał o tą kroplę, dwie za dużo.
    Gdy wszyscy otrzymali swe desery, skłonił się zamaszyście i w takiej pozie zniknął an powrót w kuchni wraz z służkami. Widział jak mężczyzna zaczyna jeść. To wystarczyło. Z braku większej ilości sług i tego iż Lonan jest najbliżej, tylko czekał aż poniesie się okrzyk zdumienia może i przerażenia, aby mógł wkroczyć. Nie stał oczywiście jak głupi pod drzwiami. Spokojnie sprzątał kuchnię i porozdawał resztę jedzenia służką. Każdy musi jeść, wiec sam przysiadł i zaczął posilać się zupą. Cały czas będąc w gotowości.
    [Trochę takie… No dobra, ale poszło >D ]

    Lonan

    OdpowiedzUsuń